Przestałam myśleć o tym, że będąc dzieckiem, przydarzyło mi się coś okropnego, że straciłam słuch w jednym uchu. Myślę natomiast, że miałam szczęście, bo po wszczepieniu implantu mogłam nauczyć się słyszeć na nowo. Jestem dumna z procesora, który noszę za lewym uchem. Nie wyobrażam sobie życia bez tego urządzenia, mówi Liliana Grzegrzółka, pacjentka IFPS, i namawia inne osoby niesłyszące na jedno ucho, by jak najszybciej zdecydowały się na operację przywracającą obuuszne słyszenie.
Słuch w lewym uchu straciłam w wieku czterech lub pięciu lat, na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Byłam wtedy w przedszkolu i zachorowałam na świnkę. Na początku nikt nie zorientował się, że słyszę tylko z jednej strony. Po pewnym czasie zaczęłam prosić mamę, żeby mówiła do mnie z prawej strony. Mama nie rozumiała, o co chodzi. Myślała, że żartuję, że się wygłupiam, i dopiero po pewnym czasie zrozumiała, że naprawdę nie słyszę, co się do mnie mówi z mojej lewej strony. Zabrała mnie wtedy do laryngologa w Instytucie Matki i Dziecka. Niestety, nie zachowały się żadne dokumenty z tego okresu.
Na początku nikt nie wiedział, co się stało, co spowodowało niedosłuch. Później laryngolog doszła do wniosku, że musiało się to stać po śwince, ponieważ była to świnka wewnętrzna i nie było widać opuchlizny na zewnątrz. Dlatego też lekarz nie wiedział, co mi dolega i nie przepisał w porę antybiotyków ani nie zostałam w domu, tylko dalej chodziłam do przedszkola.
Laryngolog nie wiedziała, jak mi pomóc. Byłam u wielu lekarzy. Zalecali różne, nawet mniej konwencjonalne metody. Mówili, że może mam zapchane ucho i po prostu trzeba je odetkać. Na przykład jeden ze specjalistów polecił mojej mamie, żeby zawinęła w lnianą ściereczkę ugotowany w całości ziemniak rozgniotła go przez tę ściereczkę i taki ciepły przekładała mi do czoła w nadziei, że zatoki się oczyszczą i w jakiś magiczny sposób moje ucho zacznie normalnie funkcjonować. Po wielu różnych próbach okazało się, że to jednak niemożliwe i za każdym razem, kiedy miałam robione badania słuchu, moja nadzieja, że znowu będę słyszeć jak dawniej, powoli się ulatniała. Badania wykazywały, że słyszę tylko z prawej strony. Byłam tylko dzieckiem, ale do tej pory pamiętam ból i rozczarowanie, gdy musiałam pogodzić się z rzeczywistością.
Nikt nie rozumiał, jak głęboko to przeżywałam. Wielokrotnie powtarzano mi, że jestem szczęściarą, ponieważ nadal słyszę na prawe ucho. Ale ja miałam wiele marzeń, których nie mogłam spełnić. Rodzina mojego ojca była bardzo muzykalna. On sam grał na kilku instrumentach. Kiedyś, jeszcze będąc w przedszkolu, poprosiłam brata i siostrę ojca, żeby nauczyli mnie śpiewać. Niestety, ciągle fałszowałam. Nie miałam ich talentu ani słuchu. Było mi wtedy bardzo przykro. Podobne doświadczenia miałam w szkole podstawowej na lekcjach muzyki, a potem gdy chciałam się zapisać na lekcje gry na mandolinie z moimi koleżankami. One wszystkie przeszły kwalifikacje, a ja odpadłam.
Nauczyciele myśleli, że nie uważam na lekcjach, a ja po prostu nie słyszałam, co mówią. Na szczęście byłam dobrą uczennicą. Żebym dobrze słyszała, przesadzono mnie po interwencji mojej mamy do pierwszej ławki.
Odkąd, jako nastolatka, dowiedziałam się, co to jest implant, marzyłam o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, ponieważ mówiono, że tam wszystko jest możliwe. Pragnęłam mieć taki implant, ale w tamtych czasach wyjazd do USA graniczył z cudem, a taki zabieg był tylko dla bardzo zamożnych ludzi. Nie miałam pojęcia, że w przyszłości będzie to możliwe w moim własnym kraju, gdzie powstanie Światowe Centrum Słuchu Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu i to właśnie tu spełni się moje największe marzenie i na dodatek „na NFZ”.
Przede mną była jednak długa droga. Przy każdej wizycie pytałam laryngologów, czy da się coś zrobić, żebym odzyskała słuch w lewym uchu. Każdy z nich powtarzał, że nie. W 2010 roku, kiedy po chorobie na kilka tygodni straciłam głos, laryngolog powiedziała mi, że jest taki ośrodek w Kajetanach, gdzie lekarze mogą mi pomóc, ale będę musiała uczyć się mówić przez sześć miesięcy. Było to dla mnie totalne zaskoczenie, ponieważ umiałam mówić i nie wyobrażałam sobie, jak to możliwe, że będę musiała się uczyć tego od nowa. Teraz wiem, że wielu lekarzy nie miało wówczas pojęcia o implantach i ich działaniu. Po takiej informacji zrezygnowałam z wizyty w Kajetanach. Nie wyobrażałam sobie, że mam uczyć się mówić, nie mogłam sobie pozwolić na tak długą przerwę w pracy, a ponadto – będąc nauczycielem języka angielskiego – bałam się, że zabieg źle wpłynie na moją wymowę. Teraz śmieję się z samej siebie, ale wtedy byłam naprawdę przerażona.
Więcej w wydaniu: