Przypadek Beethovena To tytuł filmu w reżyserii Luizy Budejko o mających problemy ze słuchem i jednocześnie utalentowanych muzycznie pacjentach prof. Henryka Skarżyńskiego. Dzięki postępowi w otochirurgii i technologiach medycznych NIE pogrążyli się w świecie ciszy jak kiedyś genialny kompozytor Ludwig van Beethoven. – Cieszymy się, że grupa takich pacjentów stale się powiększa – mówił prof. Henryk Skarżyński po rzedpremierowym pokazie filmu, który miał miejsce w Kajetanach z okazji 28. rocznicy powstania Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu.
SŁYSZĘ: Co kryje się za tytułem filmu?
LUIZA BUDEJKO: Beethoven – jak wiadomo – tracił słuch, ale w jego czasach nie można było na to nic poradzić. Dzisiaj są metody, dzięki którym ludzie mający problemy jak wielki kompozytor mogą pozostać w świecie dźwięków. Beethoven takiej szansy nie miał, a stopniowa utrata słuchu wiązała się z olbrzymim cierpieniem, które opisywał w listach do rodziny i przyjaciół. To niewyobrażalne, że ten muzyczny geniusz nie mógł usłyszeć utworów, które skomponował, ani publiczności, która je oklaskiwała. Długo zastanawiałam się, jak pokazać jego dramat, szukałam zabiegu reżyserskiego, który pozwoliłby zaistnieć nieżyjącemu kompozytorowi wśród współczesnych bohaterów. Fascynacja teatrem lalkowym przyszła mi z pomocą. Na użytek filmu zaprojektowana została tak zwana lalka stolikowa.
Przedstawia ona kompozytora w jego realności. Za pomocą gestów można było wzmocnić przekaz płynący z listów, pokazać jego cierpienie spowodowane stopniową utratą słuchu. Gdyby Beethoven żył w XXI wieku, jego słuch najprawdopodobniej udałoby się uratować podobnie jak utalentowanym muzycznie pacjentom profesora Skarżyńskiego, o których opowiadam w filmie. Sam Profesor mówi, że gdyby spotkali się z Beethovenem w tych samych czasach, przywróciłby mu utracony zmysł.
Utalentowanych muzycznie pacjentów, którzy po leczeniu realizują swoje muzyczne pasje, Profesor ma wielu – niektórzy prezentowali swoje umiejętności na Festiwalu „Ślimakowe Rytmy”. Jak wybrała Pani spośród nich bohaterów filmu?
Na wstępie chcę podkreślić, że praca z pacjentami była dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Film powstawał ponad dwa lata, przy czym kontaktom z pacjentami poświęciłam najwięcej czasu. Wszyscy byli wspaniali, na bohaterów ostatecznie wybrałam tych, którzy – jak mi się wydawało – byli najbardziej otwarci i z którymi po prostu się zaprzyjaźniłam. Kiedy dobrze ich poznałam i dystans zniknął, przyszedł czas na wspólną pracę. Ta praca była przyjemnością, czasem, który wspólnie spędzaliśmy, rozmawiając nie tylko o leczeniu słuchu, lecz także codziennym życiu, pracy i… wspólnej muzycznej pasji. Sama skończyłam szkołę muzyczną i – podobnie jak ludzie, którzy stali się bohaterami mojego filmu – nie wyobrażam sobie życia bez muzyki.
Dobry kontakt i wspólna pasja najwyraźniej zaowocowały – chyba każdy, kto oglądał film, zwraca uwagę na to, że jego bohaterowie zachowują się w sposób bardzo naturalny. Czuje się, że niczego nie udają. Nie wahają się pokazywać emocji, które udzielają się widzom…
Cieszę się, że film jest w taki sposób odbierany. Kręcąc go, staraliśmy się bowiem bardzo, by był on prawdziwy i szczery. By pokazać w nim najpierw frustrację spowodowaną problemami ze słyszeniem, a potem radość z odzyskanego słyszenia, w tym muzyki, która zarówno dla mnie, jak i dla każdego z moich bohaterów jest szczególnie ważna. Osiemdziesięcioletni dyrygent – pan Marek – opowiada więc jak przez 12 lat nie usiadł do fortepianu i przez taki mniej więcej okres nie słuchał swoich ulubionych płyt, a potem po leczeniu u prof. Henryka Skarżyńskiego odzyskał radość życia, a nawet… chęć do dyrygowania orkiestrą. Z kolei Małgosia, jedna z pierwszych pacjentek, którym profesor Skarżyński wszczepił implant ślimakowy, ze wzruszającą szczerością zwierza się w filmie, że jej syn Nikodem zbliża się do wieku, w którym ona straciła słuch.
Ten cud próbuje Pani w filmie naukowo wyjaśnić – na czym polega wszczepienie implantu i co się dzieje w mózgu po implantacji. To bardzo trudne tematy, które tłumaczy Pani, używając zdjęć spod mikroskopu operacyjnego.
Obecność na bloku operacyjnym to chyba najtrudniejsza dla mnie część pracy nad filmem. Prof. Henryk Skarżyński mnie tam wprowadził, bym mogła obserwować procedurę wszczepienia implantu, również w dużym powiększeniu na obrazach spod mikroskopu operacyjnego wyświetlanych na dużych ekranach. Nie jestem przyzwyczajona do takich anatomicznych obrazów. To doświadczenie nie było więc dla mnie przyjemne czy łatwe, ale z czasem przyzwyczaiłam się na tyle, by takie obrazy, m.in. ilustrujące moment wszczepienia implantu do ludzkiego ślimaka, zamieścić w filmie. Bardzo dużo czasu poświęciłam zresztą na to, aby zgłębić wiedzę związaną z implantowaniem. Żeby zrobić autentyczny film, musiałam najpierw sama zrozumieć cały proces. Dopiero potem mogłam przełożyć go na swój język, język filmu.
Film łamie m.in. dość powszechne wyobrażenie, że słuch odzyskuje się zaraz po wszczepieniu urządzenia. Pokazuje, że jest to proces rozłożony w czasie…
Sami bohaterowie wyjaśniają widzom, że tajemnica słyszenia kryje się w mózgu, który musi przyzwyczaić się do dźwięków odbieranych przez implant. To słyszenie na początku nie jest nawet przyjemne, jednak z czasem – coraz lepsze. Idealnie byłoby, gdybyśmy mogli w filmie odtworzyć ten postęp, uchwycić tę stopniową, nie zawsze szybką, poprawę słyszenia. Odzyskiwanie słuchu jednak to bardzo długi i złożony proces, który trwa wiele lat, a film trzeba było w pewnym momencie skończyć…
Podjęła Pani trudną próbę pokazania, że dźwięki odbierane przez implant nie zawsze brzmią dokładnie tak samo jak te słyszane w naturalny sposób.
Tak naprawdę nikt nie wie dokładnie, jak pacjenci słyszą przez implant. Wiadomo jednak, że te zniekształcenia nie są bardzo duże. Na użytek filmu spróbowaliśmy zmienić nieco dźwięki na takie, które – jak sobie wyobrażamy – mogą słyszeć nasi bohaterowie. Oczywiście nie jesteśmy w stanie ocenić, na ile nam się to udało. Nikt nie jest w stanie tego ocenić! Przez implant słychać trochę inaczej, na tyle jednak dobrze, że pacjenci mogą nie tylko sprawnie się komunikować z innymi, lecz także grać na instrumentach. Znamienne jest to, co w filmie mówi pianistka Małgorzata Strycharz-Dudziak. Twierdzi ona wprawdzie, że nie ma takiej precyzji słyszenia, jak przed utratą słuchu, ale może jednak grać na fortepianie i czerpać z tego radość. Specjaliści, którzy wykonali u niej wiele testów i badań sprawdzających słuch, stwierdzili, że przez implanty odbiera ona muzykę lepiej niż wiele osób z prawidłowym słuchem.
Opowiadając w filmie o pacjentach słyszących dzięki implantom, staraliśmy się przekazać na temat tych urządzeń jak najwięcej informacji. Bo chociaż są one stosowane w medycynie od 30 lat , to wiedza na ich temat w społeczeństwie nie jest powszechna. Staraliśmy się, aby widz po obejrzeniu naszego filmu uświadomił sobie, że implanty to coś zupełnie innego niż aparaty słuchowe…
… i że jest to rozwiązanie, które sprawdza się u pacjentów w każdym wieku.
To nie przypadek, że najstarszy z bohaterów ma ponad 80 lat, a najmłodsze dziecko, które pokazujemy na koniec filmu, nie skończyło nawet roku. Implant może być ratunkiem zarówno dla osoby, która przez wiele lat słyszała normalnie i z jakichś powodów zaczęła tracić słuch, jak i dla dziecka, które urodziło się całkowicie niesłyszące. To dziecko po wszczepieniu implantu usłyszy pierwsze dźwięki.
Jeszcze nie tak dawno, nie wspominając o czasach Beethovena, było to niemożliwe. Teraz jest na to szansa – takie światełko w tunelu.
Tak, a światełko w tunelu to obraz, który kończy nasz film.
Więcej w wydaniu:
Sztuczna inteligencja może poprawić prace mózgu i słyszenie? (styczeń-luty 2024 nr 1)