Słyszę: Najpierw Karol Darwin, a potem także Steven Pinker, autor słynnej książki „Tabula rasa”, prywatnie meloman, twierdzili, że istnienia muzyki (ani sztuki w ogóle) nie da się uzasadnić ewolucyjną koniecznością adaptacji do ciągle zmieniających się warunków życia. Do czego zatem muzyka jest potrzebna gatunkowi ludzkiemu?
Prof. Włodzisław Duch : Już po wydaniu książki Pinkera wyciągnięto wnioski, że w ewolucji muzyka była jednak ważna. Muzyka sprawia przyjemność i jest to sposób, w jaki ewolucja zachęca nas do podejmowania niektórych działań i za nie wynagradza. W świecie zwierzęcym, zwłaszcza wśród ptaków, ale także zwierząt stadnych takich jak wilki, śpiew jest sposobem przyciągania partnera. Podobną rolę muzyka pełniła w ewolucji naszego gatunku. U zarania ludzkości ludzie żyli w małych, zamkniętych, wyizolowanych grupach. Warunki, w których geny się nie mieszają, nie sprzyjają rozwojowi populacji. Musiał więc powstać mechanizm, który służył przechodzeniu osobników z jednej grupy do drugiej. Polegał on na wydawaniu określonych dźwięków. Podobny mechanizm możemy dziś obserwować w stadach szympansów – młode samce zaczynają zawodzić i ten śpiew ma tak silny wpływ na samice, że opuszczają one swoje stado, by przyłączyć się do innego. Ta hipoteza została opisana w artykule Björna Merkera w 2000 roku i cieszy się dużą popularnością. Psycholog ewolucyjny Geoffrey Miller podkreśla natomiast związek muzyki z tańcami, które pozwalają – podobnie jak w świecie zwierząt – ocenić wytrzymałość, ale też kreatywność potencjalnego partnera.
W pradawnych czasach muzyka była też sposobem komunikacji. Nasi przodkowie wymyślili piszczałki, bębny, których dźwięk przenosił informacje na dużą odległość. Najstarszy pierwotny flet z wydrążonej kości liczy sobie 50 tysięcy lat, a znaleziony został w siedlisku neandertalczyka. Do tej pory na Wyspach Kanaryjskich zachował się tzw. język gwizdany, który umożliwia porozumiewanie się w taki właśnie sposób. Zamiast słów używa się w nim dźwięków gwizdanych za pomocą palców specjalnie ułożonych w ustach. Dwa gwizdy zastępują hiszpańskie samogłoski, a cztery gwizdy – spółgłoski. Można je rozróżnić w zależności od tonu, długości i częstotliwości. W dogodnych warunkach klimatycznych gwizdy można usłyszeć nawet z odległości trzech kilometrów. Brytyjski archeolog Steven Mithen w książce „Śpiewający neandertalczycy” sugeruje, że śpiew, a raczej wydawanie melodyjnych dźwięków w celach komunikacji, poprzedził rozwój mowy.
Dziś możemy zastanawiać się, na ile struktury czy gatunki muzyczne, jakie pojawiały się w różnych epokach, służyły wzmocnieniu mechanizmów korzystnych dla zachowań społecznych oraz jak wpływały na zdolności poznawcze. W tych rozważaniach dobrym przykładem może być rap. Słuchając rapu, trzeba się nieraz mocno wysilić, aby nasz słuch fonematyczny mógł wychwycić i nadać sens poszczególnym częściom mowy, co jest niezbędne do zrozumienia treści. Jako ciekawostkę dodam, że rozumienie mowy przy stopniowo podwyższającym się poziomie hałasu to jeden ze sposobów sprawdzania słuchu fonematycznego, który wykorzystuje się na przykład w testach dla osób starszych.
S.: Rap jest zatem muzyczną odpowiedzią na to, że żyjemy w coraz bardziej hałaśliwym środowisku?
W.D.: Niewykluczone, choć to raczej trudna do udowodnienia spekulacja. Ludzkość nieustannie eksperymentuje w każdej dziedzinie. Także w muzyce pojawiają się nowe trendy, które – o ile nie poprawiają określonych mechanizmów poznawczych albo nie sprzyjają spójności grupy – zanikają. Można spekulować, że rap, który powstał w latach 70., nie zniknął, bo pomaga w odróżnianiu mowy od tła w trudnym akustycznie środowisku.
Więcej w wydaniu lipiec/sierpień 4/144/2015
https://slysze.inz.waw.pl/i-miedzynarodowy-festiwal-muzyczny-dzieci-mlodziezy-i-doroslych-z-zaburzeniami-sluchu-slimakowe-rytmy-slysze-nr-lipiecsierpien-41442015/